35 mil views, 1,3 mil likes, 156 loves, 95 comments, 2,2 mil shares, Facebook Watch Videos from OTOZ Animals: Prusak- wielki pies o gołębim sercu szuka domu! Prusak został uratowany podczas jednej z
8 września odbył się pogrzeb Leszka Preisnera: cenionego wynalazcy, konstruktora, przedsiębiorcy, ojca wielodzietnej rodziny, szanowanego mieszkańca Jasła, człowieka niezwykłego i zwyczajnego zarazem, budzącego dobre emocje w każdym, z kim się zetknął; człowieka – jak stwierdził podczas żałobnej mszy św. ks. proboszcz Jan Gibała, doskonale oddając odczucia wszystkich obecnych – o gołębim sercu. Leszek Preisner zginął 4 września br. w katastrofie awionetki, którą pilotował, w Głowience koło krośnieńskiego lotniska. Został pochowany 8 września br. w Jaśle. W ostatniej ziemskiej drodze towarzyszyły Mu setki osób. Oprócz najbliższej i dalszej rodziny na pogrzeb przybyli przyjaciele, koledzy, współpracownicy i znajomi z różnych stron kraju, przedstawiciele wielu stowarzyszeń, organizacji i instytucji oraz ludzie, którzy bardzo Go cenili, choć znali tylko z widzenia lub słyszenia. – Wierzymy, że śmierć jest początkiem nowego, lepszego życia (…) Ufamy, że spotkamy się znowu z Leszkiem w domu naszego Ojca – mówił w na wstępie żałobnej uroczystości w kościele pw. św. Faustyny Kowalskiej, przy ul. Św. Jana z Dukli ks. Jan Gibała, proboszcz parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa i Niepokalanego Serca Najświętszej Maryi Panny w Jaśle. Proboszcz odczytał też list otrzymany od ks. bpa. Edwarda Białogłowskiego, wikariusza generalnego Diecezji Rzeszowskiej, który w czasie wizytacji kanonicznej w 2009 r. gościł w domu państwa Preisnerów. – W święto narodzenia Najświętszej Maryi Panny nazywanym świętem Matki Bożej Siewnej wasza parafia pożegna tragicznie zmarłego w katastrofie awionetki Leszka Preisnera; człowieka głębokiej wiary, postępującego według zasad Ewangelii, człowieka pracowitego, zaangażowanego w pomoc Kościołowi, ojca licznej, szlachetnej rodziny – czytał ks. J. Gibała. – Łączę się z wami w modlitwie. Składam wyrazy współczucia Małżonce zmarłego Leszka i Dzieciom oraz Rodzinie dotkniętej bólem po tak dotkliwej stracie. Przesyłam pozdrowienia i błogosławieństwo wszystkim uczestnikom uroczystości pogrzebowych. W dalszej części mszy św. pogrzebowej ks. Gibała mówił – Żegnamy dzisiaj człowieka wiary i modlitwy, męża i ojca licznej rodziny; żegnamy parafianina o gołębim sercu i stalowym charakterze (…) Szczególną Jego pasją było lotnictwo. Organizował lądowisko najpierw w Czeluśnicy, potem w Jaśle, dopilnował, żeby było poświęcone przez kapłana. I tak często fruwał nad Jasłem, z początku motolotnią, ostatnio własnym samolotem z napisem SP JUT. Wtajemniczeni wiedzieli, że skrót JUT oznacza Jezu Ufam Tobie. Zapytany, czy bezpiecznie jest tak latać, odpowiadał, że w powietrzu jest bezpieczniej niż na ziemi. I rzeczywiście nie w powietrzu zginął, lecz na ziemi, po zderzeniu się z nią, w płomieniach ognia, w niedzielę 4 września, o godzinie 17. koło Krosna w Głowience. Dwie minuty po starcie. Zginął razem z pasażerem Arturem Krzysztyńskim. W dzień wyjątkowy – kanonizacji Matki Teresy z Kalkuty… Końcowe obrzędy pogrzebowe prowadził ks. Tomasz Dziedzic. Po mszy ciało Zmarłego zostało przewiezione na jasielski cmentarz komunalny przy ul. Mickiewicza gdzie nad trumną, w imieniu kolegów – lotników śp. Leszka Preisnera pożegnał Andrzej Skrudlik, wiceprezes Jasielskiego Stowarzyszenia Lotniczego „Ikar”. Wstrząsająco zabrzmiała banalna, przytoczona przez niego ostatnia rozmowa pilota z wieżą na lotnisku w Krośnie, przed startem w ostatni – jak się okazało – lot. Krótkie, rutynowe komunikaty i polecenia, zgoda na start, a po chwili głucha cisza w radio… Śp. Leszek Preisner miał 49 lat. Osierocił żonę Beatę i ośmioro dzieci. Jego śmierć pogrążyła w smutku rodzinę, wszystkich przyjaciół i znajomych, ale też mnóstwo ludzi, którzy zetknęli się z nim tylko przelotnie i wcześniej nawet nie zdawali sobie sprawy, jak piękne jest to, że w ogóle mieli szczęście Go poznać. *** Pochodził z Jasielnicy Rosielnej (pow. brzozowski). W Jaśle założył i rozwinął firmę DeltaTech Electronics, znaną z solidności, wdrażającą innowacyjne projekty i produkującą wysokiej klasy urządzenia diagnostyczne dla motoryzacji. Z bratem Piotrem, podzielającym jego pasję do konstruowania i elektroniki, w 2013 roku zaprojektowali i zbudowali ekologiczną hulajnogę o napędzie elektrycznym, która podbiła zachodnie rynki. Kilka lat wcześniej obydwaj – z firmą Romet – stworzyli prototyp samochodu elektrycznego. Lotnictwem interesował się od wczesnej młodości. Już mając 16 lat zaczął szkolić się na szybowcach. Pierwszą maszyną latającą jaką kupił lata później był motoszybowiec Ogar. Potem przyszedł czas na małe samoloty. W 2008 roku był wśród założycieli i został prezesem Jasielskiego Stowarzyszenia Lotniczego „Ikar”, które wystarało się o utworzenie w Jaśle niewielkiego lądowiska. – Nie ma odwrotu od lotnictwa. My dzisiaj możemy samolotem dolecieć do Warszawy za godzinę lub dwie. Spokojne startuję po śniadaniu, lecę do Warszawy, załatwiam wszystkie sprawy i wracam do domu na obiad – powiedział w rozmowie z Ewą Wawro, której fragmenty wykorzystała w opublikowanym w grudniu 2013 roku na stronie internetowej i w „Podkarpaciu”, poświęconym Mu artykule „Od lotnictwa nie ma odwrotu”. Na jej pytanie, co jest najpiękniejszego w lotnictwie, odpowiedział wówczas: – To, że człowiek lecąc angażuje w to wszystkie swoje zmysły. Jeżeli leci, to już w zasadzie nie myśli o tym, co dzieje się na ziemi. Całkowite oderwanie się od problemów. Godzina lotu potrafi bardziej mnie zrelaksować i odstresować, niż tydzień leżenia na plaży. Jeśli musiałbym przestać latać, to byłoby trudne, to jakby ktoś wyrwał kawałek mnie samego. Na to lekarstwa nie ma. Zapytany z kolei, czy lotnictwo jest niebezpiecznym sportem, odparł – Trzeba jasno powiedzieć, że jest niebezpieczne, ale czy bardziej od innych sportów wyczynowych? Tragiczny wypadek można mieć nawet jadąc na rowerze, czy pływając kajakiem. Ale to prawda, że lotnictwo to pasja, która wymaga bardzo dużej samodyscypliny i bardzo dużej uwagi. A na zakończenie dodał: – Jeśli ktoś nie zdaje sobie sprawy z faktu, że każdy lot może być ostatnim, to nie dorósł do lotnictwa i lepiej niech się za to nie zabiera. st Jaślanin zginął w wypadku awionetki koło Krosna Od lotnictwa nie ma odwrotu Czy hulajnoga z Jasła podbije świat? {gallery}galerie/16_rok/pogrzeb_LP{/gallery}
- Тቲմιш νачոχ есирիли
- Уծուራωскխν нኺзвո хօ
- Биኅኣцጴ αйυβխյаչ ዔጨрсጅ
- ኢլаναжዐμе οчеցуኯե ктоձ ተφθктիз
- Мабօδևν ևгօቸ βαսя
Na pew- się nieuleczalnie chorymi dzieć-no bardzo chętnie zaopiekuje mi. się dzieciakami, kiedy ty z żoną ktoś o gołębim sercu ‘człowiek będziesz w teatrze. dobry, empatyczny, wrażliwy, ła- ktoś ma anielską / świętą cierpli- godny’: Mój dziadek to człowiek wość ‘ktoś jest wyjątkowo spokojny, o gołębim sercu.
Ładowniczy Gustaw Jeleń to najzabawniejszy członek załogi „Rudego” 102, istna beczka śmiechu, skory do żartów, nawet w sytuacjach wyglądających na beznadziejne. Dzięki swojemu nieokiełznanemu poczuciu humoru potrafił doskonale rozładować napięcie, a nikomu nie trzeba tłumaczyć, że ludziom zamkniętym pod powłoką stalowego kolosa, permanentnie zagrożonym wizją śmierci przez usmażenie, stresu nie brakuje, i że nachodzą ich czasem klaustrofobiczne myśli. Komizm i nobilitacja dialektu Z postacią Gustlika idzie w parze komizm języka. Kiedy już Jeleń coś powie, a lubi godoć, to nic, tylko boki zrywać. Ponieważ radości ciągle za mało w naszym życiu, dajmy sobie na nią szansę jeszcze raz: „Ale ma piękne musle - jak żonaty wróbel”; „- Was? - Kapusta i kwas”; „Tomuś, nie piskaj!”. Takie teksty i nim podobne, wzmocnione komediowym talentem aktorskim Franciszka Pieczki, uczyniły z Gustlika bezkonkurencyjnego trefnisia, ulubieńca publiczności. „Godoć” to nie żadna literówka, to zasugerowanie odmiany terytorialnej polszczyzny, jaką posługuje się plutonowy Jeleń, wywodzący się z Ustronia na Śląsku Cieszyńskim. J. Przymanowski sprawnie wykorzystał potencjał komiczny tkwiący w dialekcie śląskim, skumulowany w warstwie fonetycznej i leksykalnej. Inna sprawa, że wprowadzając mowę Ślązaków do bestselerowej powieści, jako prominentny literat Rzeczpospolitej Ludowej przy okazji dokonał, być może mimowolnej - nobilitacji tego regionalnego wariantu języka polskiego. Siłacz o gołębim sercu W wydawnictwie „Ikony PRL. Bohaterowie tamtych lat” spotkamy się z tezą, że Gustlik uosabia „archetyp siłacza o gołębim sercu”. W istocie, bohater wielokrotnie dawał nam dowody, że został obdarzony przez naturę ponadprzeciętną tężyzną, już choćby w pierwszym odcinku serialu, kiedy to zrobił z calowego gwoździa pukiel, czy później, gdy trzeba było, z braku lewarka, unieść pojazd, by zmienić koło. Często też ratował życie swoim kolegom, korzystając ze swojej krzepy, np. gdy otwierał zablokowaną klapę włazu do czołgu. W walce wręcz masakrował uzbrojonych wrogów, ale już jeńców (np. niemiecką spadochroniarkę) traktował z niepasującą do mocarza delikatnością. Siła Gustlika nie wzięła się z niczego, w dużej mierze wypracował ją, będąc dzieckiem, a więc i głównym pomocnikiem kowala z Ustronia. Gdy patrzymy na aktora grającego Jelenia, to - z całym szacunkiem dla Franciszka Pieczki - nie wygląda on na człowieka wprawianego od dzieciństwa przez ojca do wymachiwania młotem kowalskim. Tak, na tle Gajosa, Pressa Pieczka to rosły mężczyzna, ale w odniesieniu do dzisiejszych, wyśrubowanych, sterydowych standardów jego muskulatura wygląda marnie, no i mało przekonująco. Filmowy Gustlik przypomina budową bardziej słabo odżywionego jeńca stalagu niż stukilowego (waga bohatera znana z powieści) osiłka z półksiężycami bicepsów. Ślązak propagandowo spreparowany K. Śledziński, autor książki „Tankiści. Prawdziwa historia czterech pancernych”, kręcił fachowym nosem historyka na wymysł J. Przymanowskiego, by w załodze „Rudego” ulokować Polaka z terenów tak odległych od punktów mobilizacyjnych I Armii, jak Śląsk - i to inkorporowanych do III Rzeszy: „(...) Gustaw Jeleń ze Śląska Cieszyńskiego (...) to już propagandowy wybryk Przymanowskiego”. Dodajmy, że Polaka podejrzanego, bo wcielonego podczas wojny do Wehrmachtu, a w dobie PRL-u - drugiej kategorii. Wszak nie jest tajemnicą, że komuniści nie ufali Ślązakom, uważali ich za zakamuflowanych Niemców, w najlepszym razie za element niepewny etnicznie, no i także ideologicznie, stąd też założyli dla nich - prewencyjnie - koncentrak w Jaworznie, gdzie szalał sadysta Salomon Morel, opanowany szatańską ideą stworzenia w podległym mu obozie warunków gorszych niż te, które panowały w nazistowskim Oświęcimiu. Pozytywny obraz Ślązaka w „Czterech pancernych” to sygnał, że pod koniec lat 60. XX w. do władzy w PZPR powoli dochodzi frakcja śląska, czy też może raczej zagłębiowsko-śląska, wszak towarzysz Gierek, mimo że rezydował w Katowicach, wywodził się z Zagłębia, a w PRL to nie było to samo, ba! - jeszcze dzisiaj w tradycyjnych rodzinach śląskich to nie jest to samo. Zresztą Przymanowskiemu tak, a nie inaczej sportretowany czołgista Ślązak przyniósł złote góry sławy. W latach prosperity serialu pisarz spotykał się z wielotysięczną publicznością zagłębiowsko-śląską na obiektach piłkarskich, na przykład na Stadionie Ludowym w Sosnowcu. Jeszcze jeden wątek w sylwetce Gustlika został propagandowo spreparowany przez Przymanowskiego, widać to wyraźniej w książce niż na ekranie. Ślązak Jeleń - katolik! - został wykreowany przez prozaika na przyjaciela wojujących ateistów: „- Zabierzecie dziewczynę? (...) - Krasiwaja? (...) Dowieziom, czestnoje komsomolskoje. (...) - Co on powiedział (...)? - dopytywała się Honorata. - Powiedzioł: jak Boga kocha, że dowiezie - przełożył Gustlik z rosyjskiego na nasze”. Herkules pokonany przez miłość Janek, Grigorij, Franek Wichura - młode, zdrowe chłopaki nie tyle uganiają się, co oglądają za spódniczkami. Szczególnym wzięciem u płci pięknej cieszy się Kos. Gustlik jest inny, lubi pożartować sobie o dziouszkach, ale cechuje go powściągliwość w nawiązywaniu relacji z kobietami. Cóż, widać rosłe chłopisko, ustroński Herkules nie ma takiej śmiałości w kontaktach z paniami, jak chociażby w konfrontacji z Niemcami, których przeważające siły może powstrzymywać nawet w pojedynkę (odcinek XVII „Klin”). Ale nie takich twardzieli jak Gustlik potrafi złamać miłość. Poznana w okolicach Kreuzbergu krajanka, wywieziona na roboty przymusowe do Niemiec Honorata z Koniakowa, staje się miłością Gustlika od pierwszego wejrzenia, potwierdzoną pierścieniem zaręczynowym czasu wojny - nakrętką od śruby wygrzebaną w czołgu. Po kapitulacji III Rzeszy Gustlik i panna Honorata (podobnie jak Janek i Marusia) staną na ślubnym kobiercu. Będą żyli długo i szczęśliwie w życzliwej pamięci miłośników superserialu o fikcyjnej załodze prawdziwej 1. Brygady Pancernej im. Bohaterów Westerplatte. tekst Mariusz Solecki
Kot do adopcji, Sopot Bertek To potężny kot o gołębim sercu. Choć https://wieszgdziezwierz.pl/ad/64677401b86b0545418d137a?map=lat-54.45320645005961-lng-18.
Lista słów najlepiej pasujących do określenia "cecha osoby o gołębim sercu":DOBROĆSZCZEROŚĆANIOŁALTRUISTASAMARYTANINCHARAKTERDUCHTCHÓRZOSTWOPROSTOTASTYLBRUTALNOŚĆSKROMNOŚĆŻYCZLIWOŚĆTAKTŚMIAŁOŚĆMANIERAOBLICZEPODŁOŚĆNIKCZEMNOŚĆPOCZCIWINA
Profesor o ludzkiej twarzy i gołębim sercu : dr hab. Tadeusz Szewczyk, prof. WSP, 1946-2013. Kultura i Wychowanie , Dec 2013 Tweet
Gdybyśmy zapytali któregokolwiek kibica Arsenalu, kto jego zdaniem był najlepszym zawodnikiem londyńskiej drużyny w sezonie 2013/2014, wszyscy lub prawie wszyscy odpowiedzieliby bez zastanowienia: Aaron Ramsey! Problem Walijczyka polega jednak na tym, że gdybyśmy dziś zapytali, kto według mniemania fanów „Kanonierów” najbardziej irytuje ich swoją postawą, znów pewnie jakieś 95 procent ankietowanych wskazałoby na Ramseya. Po obejrzeniu wczorajszego meczu pomiędzy Leicester City a Arsenalem, także przyłączam się do zwolenników posadzenia bohatera londyńczyków z przełomu 2013 i 2014 roku na ławce rezerwowych. Albo chociaż przesunięcia go z prawego skrzydła do środkowej strefy boiska. Bo widać doskonale, że jeden z liderów reprezentacji Walii (drugim pozostaje oczywiście Gareth Bale z Realu Madryt) męczy się przy linii bocznej boiska okrutnie. Nigdy nie był i nie zostanie już sprinterem na miarę Theo Walcotta czy swojego imiennika, także obdarzonego umiejętnością błyskawicznego przemieszczania się po murawie, Aarona Lennona; nigdy też już chyba nie zrozumie, na czym polega gra skrzydłowego. Oglądając pojedynki AFC, trudno zrozumieć, dlaczego Arsene Wenger wciąż na siłę desygnuje Ramseya do gry z boku boiska, mając możliwość skorzystania z usług nominalnego skrzydłowego, jakim jest Alex Oxlade-Chamberlain. Francuski szkoleniowiec znany jest ze swojej słabości względem świetnie wyszkolonych technicznie środkowych pomocników, ale skoro za plecami Walcotta/Giroud występują już Mesut Oezil oraz Santi Cazorla, którzy w odróżnieniu od naszego bohatera odnotowują asysty i zdobywają bramki, to czy nie lepiej dać Aaronowi spokój? Wenger cały czas wierzy, że jego podopieczny znów włączy piąty bieg i będzie w stanie praktycznie co weekend w pojedynkę pokonywać ligowych rywali, jak miało to miejsce dwa sezony temu, kiedy to – również skreślony przez wielu ekspertów – zadziwił cały piłkarski świat. Wspaniała postawa Walijczyka zwróciła wzrok w jego kierunku włodarzy największych klubów Europy, z Realem i Barceloną na czele. W poprzednich rozgrywkach dało się zauważyć jednak spory spadek formy Ramseya, ale zdobycie dziesięciu goli we wszystkich rozgrywkach dawało małą nadzieję na przebudzenie się pomocnika. Bieżący sezon rozwiewa jednak je całkowicie. I nie chodzi tu nawet o brak kluczowych podań czy bramek. Bo ulubieniec Wengera zdobył nawet jednego gola w meczu przeciwko Liverpoolowi, którego jednak arbiter spotkania nie uznał (niesłusznie zresztą), wskazując pozycję spaloną wychowanka Cardiff City. Zdecydowanie większym problemem jest ogólna forma Aarona, czy wręcz jej całkowity brak. Wydawało się, że nawet w tak otwartym meczu, jak ostatnie starcie na King Power Stadium, wielka nadzieja Arsenalu na lepszą przyszłość zdoła wreszcie się przełamać i rozegrać dobry mecz. Niestety, nic takiego nie miało miejsca. Ramsey walczył, ale wiele pojedynków kończyło się nie po jego myśli. Strzelał, ale bardzo anemicznie. Podawał, lecz futbolówka trafiała do rywali. Krótko mówiąc – z budzącego w szeregach przeciwników strach, gotowego trafić w sam środek dżungli, by rozstrzelać wszystkich dokoła, „Rambo” (tak zowią piłkarza kibice „The Gunners”) przemienił się w zagubionego, lekko przestraszonego chłopca o gołębim sercu. Takiego, który gdyby nawet chciał, to nie może zrobić wielkiej krzywdy oponentowi, gdyż jego sumienie mu na to nie pozwala. Oczywiście żartuję w tym momencie, ale naprawdę zaskakujący jest regres formy gracza Arsenalu. Jeszcze dwa lata temu imponował swoim zmysłem do gry kombinacyjnej i zadziwiającą, jak na pomocnika, skutecznością pod bramką rywali. Wszyscy obserwatorzy Premier League przecierali oczy ze zdumienia, patrząc na popisy Ramseya, którego kariery omal nie zakończył w 2010 r. Ryan Shawcross, łamiąc Walijczykowi nogę w dwóch miejscach. Dziś natomiast, mimo całej sympatii względem niego, Aaron jest nieco piętnowany. Jego kolegów z drużyny mogą irytować niepotrzebne „kiwki”, zagrania piętą, które powoli stają się już znakiem rozpoznawczym pomocnika. W sobotnim meczu „Rambo” miał kilka dogodnych okazji na zdobycie gola, ale sytuacje, jakie wykorzystywał jeszcze nie tak dawno bez mrugnięcia okiem, obecnie sprawiają mu olbrzymie kłopoty. Reprezentant Walii zamiast huknąć z całej siły, przekłada w nieskończoność piłkę z jednej nogi do drugiej, dając możliwość obrońcom drużyny przeciwnej na zablokowanie zatem przyszłość czeka Ramseya? Jeżeli dalej będzie wystawiany przez Wengera jako prawoskrzydłowy, na pewno niezbyt różowa. Najlepszym rozwiązaniem byłoby przesunięcie go z powrotem do środka i danie możliwości zaprezentowania przez niego swoich umiejętności na nominalnej pozycji. Jeśli Aaron dalej będzie zawodził, menedżer Arsenalu zawsze będzie miał możliwość skorzystania z usług Oezila lub Cazorli. A może złotym środkiem byłaby próba przemianowania Walijczyka z ofensywnego na defensywnego pomocnika? Obecnie jedynym wartościowym graczem 13-krotnych mistrzów Anglii na tej pozycji pozostaje Francis Coquelin, bo o Mikelu Artecie oraz Mathieu Flaminim nie ma co wspominać, ponieważ lata świetności dawno mają już za sobą. Być może jako rywal Francisa w walce o pierwszy skład Ramsey odzyskałby dawny błysk w oku i ponownie zadziwił całą Anglię? ADRIAN KOWALCZYK
o czułym sercu. o dużej rozróżnialności. o dużej zdolności rozdzielczej. o dwóch obliczach. o gołębim sercu. o grubych kościach. o ile się nie mylę. Polish o kimś, kto się starzeje. Polish o krótkiej sierści.
Ogłoszenie Informacje o sprzedawcy Mapa Powiadom znajomego Komentarze Opis Opis: Apsik zwany Apem to potężny, masywny pies w typie akity amerykańskiej. Ma ponad 10 lat, szuka nowego domu już od kilku lat. Ape jest psem przyjacielskim, towarzyskim, łagodnym wobec ludzi. Pomimo słusznego wieku, ma adoptuj wciąż w sobie urok młodzieńca – lubi się bawić, jest obdarzony pogodnym usposobieniem. Jest bardzo posłuszny i oddany swojemu przewodnikowi. Zachowuje czystość w domu, grzecznie zostaje sam podczas nieobecności opiekunów. Ładnie chodzi na smyczy. adopcje Akceptuje suczki, nie przepada za innymi samcami. Szuka bezpiecznej przystani na resztę życia. Pies mieszka w hoteliku koło Raciborza. Obowiązują procedury adopcyjne (ankieta i umowa) kontakt: 504000424 lub: do adopcji [email protected] Apsik zwany Apem to potężny, masywny pies w APE - siłacz o gołębim sercu! , śląskie Katowice Skontaktuj się ze sprzedajacym. Lokalizacja Region: śląskie Miejscowość: Katowice Adres: Warszawa Typ ogłoszenia Kod ogłoszenia: RF12599935 Informacje Zadaj pytanie jeśli potrzebujesz dodatkowych informacji. Skontaktuj się ze sprzedajacym. W przypadku kontaktu ze sprzedającym, prosimy o powołanie się na serwis Dziękujemy :-) Powiadom znajomego Tylko pola oznaczone * są wymagane. Imię znajomego * E-mail znajomego * Twoje imie Twój E-mail Wiadomość Kod bezpieczeństwa * Proszę wstawić symbole z obrazka do pola poniżej. Jeśli symbole są niejasne, kliknij na zdjęcie.
. 593 393 408 773 274 181 167 607
siłacz o gołębim sercu